Średnie miasta skarbem Polski

przez Zofia Przetakiewicz

Polska to nie tylko Warszawa, Kraków, Poznań, Trójmiasto i konurbacja śląska. Choć faktycznie tak mogłoby się wydawać, patrząc na ogniwa rozwoju państwa. Wydaje się bowiem, że średnie miasta, takie jak Przemyśl, Sanok, Zambrów, Nysa czy Konin są daleko za nimi i tempo rozwojowe będzie tylko spadać i spadać… Reakcją na ten stan rzeczy ma być program naprawy sytuacji społeczno-gospodarczej miast średnich w ramach deglomeracji.

Średnie miasta mają szansę na rozwój dzięki postępującej deglomeracji

Łomża, Tarnobrzeg, Krosno, Siedlce, Leszno, Ostrołęka, Suwałki – to jedne z miast, które już niedługo będą się borykać z ogromnymi problemami społeczno-gospodarczymi. Kiedyś mogą natomiast nawet zniknąć z mapy naszego kraju. W opustoszałych miastach pozostają jedynie seniorzy potrzebujący opieki. Młodzi ludzie wyjeżdżają do dużych metropolii w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. W rodzinnych stronach pracowaliby bowiem za grosze albo poza wyuczonym zawodem i bez możliwości budowania kariery. Duże miasta oferują natomiast więcej możliwości także pod względem spędzania wolnego czasu i rozrywki. Powodem, dla którego nie mamy takich udogodnień w mniejszych miejscowościach, jest brak popytu… i koło się zamyka.

Klub Jagielloński wydał raport autorstwa prof. Przemysława Śleszyńskiego poświęcony programowi deglomeracji kraju, czyli przemyślanemu systemowi rozmieszczenia funkcji spoleczno-gospodarczych po większych i mniejszych miastach, służącemu budowaniu równowagi terytorialnej. Jednocześnie Klub rusza z projektem pogłębiającym te zagadnienia.

Wielka Piątka, a średnie miasta

Można by powiedzieć, że od zawsze ludzie migrowali z wsi do miast, a z miast mniejszych do większych. Nie zawsze jednak działo się to w takim samym tempie i przy jednoczesnym bardzo niskim przyroście naturalnym. Obecnie rozwój Polski ogranicza się do tak zwanej Wielkiej Piątki, czyli Warszawie, Poznaniu, Trójmieście, Krakowie i Wrocławiu. Mniejsze miasta pozostają coraz bardziej w tyle, a różnice rozwoju gospodarczego, czy poziomu życia mieszkańców między metropoliami a resztą kraju, pogłębiają się. Migracje wynikają również z niedostrzegania zalet miast mniejszych – mniejszych odległości między domem, a pracą czy innymi sprawunkami, mniejszych kosztów życia, mniejszą anonimowością. W rozwijających się wielkich miastach odległości natomiast będą coraz większe…

Ghost towns to przede wszystkim koszty…

Opustoszałe średnie miasta wiążą się z licznymi problemami. Funkcjonująca obecnie infrastruktura techniczna, drogowa, społeczna i kulturalna będzie nieopłacalna w utrzymywaniu z uwagi na niedostateczną liczbę ludności, wśród której większość stanowić będzie jedna grupa społeczna o raczej niezróżnicowanych potrzebach – seniorzy. Przykładowo, trzeba będzie zmniejszyć liczbę szkół, przez co dojazd do tych, które pozostaną, wydłuży się. O ile pod względem przestrzennym nie będzie widoczne rozproszenie (między zamieszkanymi budynkami nadal stać będą opustoszałe), o tyle sytuacja taka będzie kosztochłonna – np. wodociągi będą dostarczać wodę na dłuższe odległości niż mogłyby, gdyby ludzie mieszkali bliżej siebie.

Sieć osadnicza Polski skarbem narodowym

Równowaga i stabilność systemów społeczno-gospodarczych są o wiele łatwiejsze do zagwarantowania w oparciu o sieć większych i mniejszych miast. Dzięki niej możliwe jest osiągnięcie dwóch celów jednocześnie – dostępności oraz koncentracji przestrzennej w większych ośrodkach. Polska posiada ugruntowany od wieków układ osadniczy (obecnie 23 miasta liczą 100-200 tys. ludności, a 11 200-500 tys. ludności), więc nie musimy kształtować nowego, jak niektóre państwa o niskim stopniu policentryzmu (np. Irlandia, Grecja czy Łotwa). Obok Niemiec i Włoch jesteśmy jednym z krajów o największym stopniu policentryzmu.

Inwestowanie w tereny wiejski i średnie miasta spoczywa na dużych firmach i państwie

Drogi do deglomeracji

Pierwszym etapem programu deglomeracji powinno być podjęcie rzetelnych dyskusji, przeprowadzenie pogłębionych analiz. Wszystko po to, aby sprawdzić czy wszystkie miasta mają potencjał rozwojowy oraz jakie funkcje rozwijać, by stworzyć efektywną sieć osadniczą. Takie właśnie badania przeprowadzać będzie Klub Jagielloński. Najważniejszymi celami deglomeracji byłoby również stworzenie nowego podziału terytorialnego kraju oraz rozlokowanie tam, gdzie są średnie miasta, siedzib spółek prywatnych i publicznych, a także szeregu instytucji.

Nowy podział administracyjny

Badania wykazują, że liczby powiatów i województw nie są adekwatne do pełnionych funkcji. Prof. Śleszyński proponuje zastosowanie jednej z dwóch możliwości – zmniejszenie liczby powiatów do 100-150 i województw do 12-14 (likwidacja dwóch z trzech województw: lubuskiego, opolskiego lub świętokrzyskiego) albo likwidacja stopnia powiatów i zwiększenie liczby województw do 18-25 (poprzez powstanie takich ze stolicami np. w Radomiu, Częstochowie czy Bielsko-Białej). Nie chodziłoby o prosty podział lub wchłonięcie jednych jednostek terytorialnych przez drugie. Chodziło o przebudowę granic tych jednostek, tak by odpowiadały miastom, w których pracują ludzie z otaczających je miejscowości.

Obecnie osoby z mniejszych miejscowości mają często łatwiejszy dostęp  do miast znajdujących się w innych powiatach czy województwach. Szacuje się, że odległość z domu do pracy nie powinna być większa niż 20-30 km w linii prostej (natomiast obecnie w niektórych rejonach Polski wynosi 70-80 km).

Siedziby i firm i średnie miasta

Państwo powinno stwarzać zachęty, aby siedziby dużych firm były lokowane w mniejszych miastach i dawać przykład poprzez przeniesienie tam niektórych instytucji ((np. GUSu czy Narodowego Instytutu Dziedzictwa). Przykładem państwa, gdzie siedziby ważnych instytucji i spółek, a nawet ministerstw, są rozmieszczone z rozmysłem w mniejszych i większych miastach, są Niemcy. Największymi miastami landów często nie są stolice, ale inne ośrodki usługowe i przemysłowe.

Obecnie w Polsce, osobom z wyższym wykształceniem, które stawiają na karierę zawodową, ciężko jest znaleźć pracę, jeśli rejon, w którym jej szukają, to średnie miasta. I nie chodzi tu wyłącznie o bardzo wąskie specjalizacje. Gdyby duże firmy czy instytucje miały centralne siedziby poza metropoliami, wiele ludzi mogłoby pozostać w rodzinnych miastach. Siedziba firmy czy instytucji publicznej to miejsca pracy i wpływy do budżetu, ale także efekty mnożnikowe – funkcjonowanie dodatkowych usług obsługujących otoczenie biznesu. Po 2004 r. największe tempo ubytku siedzib spółek miały: Bytom, Łomża, Tarnobrzeg, Świnoujście i Zamość.

Waluta lokalna

Jednym ze sposobów realizacji zachęt dla inwestorów do lokalizowania siedzib w mniejszych miastach jest wprowadzenie waluty lokalnej. Jest to środek płatniczy, w którym realizowana jest część wypłat, możliwy do zrealizowania wyłącznie na określonym terenie kraju. Systemy walut lokalnych funkcjonują m.in. w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Francji, Szwajcarii czy Australii. Wartość dodana ze sprzedaży towarów i usług jest w ten sposób wiele razy wykorzystywana i pozostaje „na miejscu” – jest wydawana na kolejne towary i usługi wytworzone w tym samym regionie. W Polsce idea waluty lokalnej promowana jest w akcji Związku Przedsiębiorców i i Pracodawców „Zielony” – http://zielony.biz.pl/.

Czy niewidzialna ręka rynku powinna kierować rozwojem przestrzennym?

Projekt realizowany przez Klub Jagielloński otwierała debata poświęcona prezentacji raportu. Wśród członków debaty, a także z sali, padały stwierdzenia, że deglomeracja nie jest dobrym pomysłem. Wszystko najlepiej zostawić do uregulowania przez niewidzialną rękę rynku. Skutkiem byłoby bankructwo dotykające małe i średnie miasta, ale byłby to proces naturalny, niewymagający dotacji. Zwrócono także uwagę na to, że jednym z celów współczesnej gospodarki jest innowacyjność i specjalizacja. Są one możliwe do osiągnięcia właściwie jedynie w dużych miastach ze względu na posiadaną bazę technologiczną oraz popyt – funkcjonowanie dużego rynku złożonego z ludzi o bardzo różnorodnych wymaganiach.

Czy jednak poddanie się niewidzialnej ręce rynku jest czymś właściwym? Prof. Śleszyński zbił argument prostymi przykładami chaosu przestrzennego powstałego właśnie poprzez brak określonych zasad planowania przestrzennego i np. lokalizowanie zabudowy mieszkaniowej gdzie popadnie, byle taniej. W rezultacie „taniej” oznacza chociażby koszty związane z doprowadzeniem infrastruktury, długimi dojazdami do pracy i poświęconym na nie czasem.

Wydaje się, że idea deglomeracji jest jak najbardziej właściwa i staje w kontrze do współczesnego konsumpcjonizmu – polega na naprawie wadliwych elementów, a nie pozostawieniu ich do całkowitej korozji i upadku. Ponadto, deglomeracja niesie wiele zalet ekonomicznych, społecznych i gospodarczych.

Pełna wersja raportu dostępna jest pod adresem: https://klubjagiellonski.pl/publikacje/polska-srednich-miast-zalozenia-i-koncepcja-deglomeracji-w-polsce/

Artykuły powiązane