Ludzki wymiar miasta

przez Casper Nitecki

Miasta ponad wszystkim porządkują naszą przestrzeń. W porównaniu z państwami reprezentują lokalność, myśląc natomiast o pojedynczych ulicach, zaułkach, kawiarniach czy parkach – przeciwnie. Uogólniają je i nadają metkę – londyńskie, paryskie, lizbońskie czy warszawskie. Jak żaden inny twór posiadają często niemal namacalne genius loci. Na co zatem zwracamy uwagę, mieszkając w nich na co dzień? Innymi słowy, co czyni miasto idealnym do życia i daje mu ludzki wymiar?

W ocenie wydajności miasta o jego roli, jaką pełni w gospodarce, możemy odnieść się do rankingu, który przeprowadziła firma Arcadis. Wynika z niego, że Warszawa pod względem gospodarczym zajmuje niepodzielnie pierwsze miejsce. Należy tu myśleć o liczbie przedsiębiorstw, nakładach inwestycyjnych oraz infrastrukturze. Podobnie rzecz ma się ze wskaźnikiem społecznym – jest on bardzo wysoki, a to z kolei zasługa dostępności do opieki zdrowia, świadczeń socjalnych czy ogólnej jakości życia w rozumieniu finansowym. Stolica wypada jednak marnie w dbaniu o środowisko, ponieważ na 50 miejsc plasuje się dopiero na 44.

I tu pojawia się pytanie, czy dobre miasto to takie, które prosperuje gospodarczo przy jednoczesnym zaniedbaniu swojego najbliższego otoczenia? Sławny już na całą Polskę gęsty smog w Krakowie sprawia, że przy całym architektonicznym uroku tego miasta dla niektórych trudno myśleć o nim w kontekście znalezienia dla siebie miejsca na stałe. Zanim przejdziemy do dalszej analizy kolejnych metropolii, zastanówmy się, czym jest zrównoważone miasto?

Ile metrów to „blisko”?

Za punkt wyjścia w rozważaniach nad zrównoważonym miastem musimy pomyśleć o NAS. O naszym ludzkim wymiarze. Okazuje się jednak, że nierzadko wspólną przestrzeń projektujemy na odwrót – dla samochodów, strzelistych biurowców czy pustych placów. Tymczasem frustruje nas liczba sygnalizowanych przejść dla pieszych, którą musimy pokonać do najbliższego sklepu ze świeżymi warzywami. Irytuje nas wwożenie roweru w pozycji pionowej w ciasnej windzie na jedenaste piętro, bo nie ma dla niego miejsca nigdzie indziej oprócz naszego mieszkania.

Miasto musi posiadać ludzki wymiar. Za przykład można podać wyniki obserwacji byłego amerykańskiego komisarza do zarządzania parkami w Nowym Jorku, Adriana Benepe’a, który twierdzi, że do najbliższego parku każdy z nas powinien mieć nie więcej niż 500 metrów. Jest to odległość, którą powinniśmy pokonać bez większego marudzenia, w miarę szybko i komfortowo. Zasadę tę odnieść powinniśmy nie tylko do parków, ale i do sklepów, ośrodków sportowych, czy placówek służby zdrowia. Dlatego w miejscach przestrzeni publicznej konieczna jest obecność deptaków. Takie nie tylko są ostoją pieszych, ale jak mało który z architektonicznych zabiegów nadają okolicy malowniczości i cenioną przez nas kameralność. Chcemy żyć w mieście, ale chcemy, żeby miasto nas widziało, a nie spychało pod ściany drapaczy chmur i w głębiny podziemnego metra. Jego infrastruktura ma służyć naszym potrzebom i odpowiadać nam jako ludziom.

Prawdziwym przeciwieństwem takiego rozwiązania jest stolica Brazylii, Brasilia. Miasto to może poszczycić się dwoma rzeczami: posiada prawdziwe perły współczesnej architektury oraz pielgrzymkowe odległości między nimi. Poruszanie się po Brasilii bez samochodu staje się praktycznie niemożliwe. Zadaniem miasta nie jest przerzucanie nas z punktu A do punktu B. Ono ma nas tam przeprowadzać.

Samochody są nieludzkie

Na nieludzką infrastrukturę w swojej książce „Życie między budynkami” zwraca uwagę duński urbanista Jan Gehl. Jego zdaniem człowiek posiada cechy biologiczne jak każde inne zwierzę. Chodzi z prędkością 5km/h, patrzy przed siebie, ma około 1,70m wzrostu, zasięg jego dokładnego widzenia to 100m, lubi odpoczywać i kocha zieleń. Współcześnie wiele miast pokutuje złe zagospodarowanie przestrzenne, które przestrzeń projektowało dla samochodów…

Szeroka ulica, która potrafi niczym sześciopasmowa fosa odgrodzić od siebie osiedla mieszkalne lub dostęp do parku, nie jest dla nas niczym dziwnym – a powinna. Otóż jeden samochód zajmuje tyle samo miejsca co pięciu rowerzystów, ośmiu pasażerów autobusu czy tramwaju lub trzydziestu pasażerów metra. Parking dla około 30 pojazdów natomiast zabiera tyle miejsca, co miejski plac czy park. Wszystko to w myśl, aby klient mógł podjechać prawie że pod samą kasę w sklepie czy terminal w restauracji. Okazuje się jednak, że miejskie woonerfy (przestrzenie spowolnionego ruchu, gdzie budynki i ulice przenikają się, stosując otwarte tarasy restauracji czy miejskie wystawy sztuki) bardzo skutecznie zwracają uwagę na sklepowe witryny.

W otwartej przestrzeni miejskiej w Polsce takich witryn jednak brakuje, a jeśli są, to w drodze do nich musimy pokonać światła, pasy, schody i w sumie wolimy zostać w domu. Przyzwyczajeni jesteśmy do galerii handlowych, a zapomnieliśmy o tym, co ma miejsce na Carnaby Street w Londynie lub w centrum Amsterdamu, gdzie uliczne życie piastowane jest powoli – przy zakupach, ze smakiem i sztuką tuż za rogiem. Bez samochodów…

Parki, lasy… i jesteśmy szczęśliwi

Zieleń w miastach to często temat żywych dyskusji. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro w parkach i skwerach możemy na moment zapomnieć o miejskim gwarze. Jak już wspomnieliśmy, zadaniem miasta jest z troską przeprowadzać nas przez obraną drogę. Parki, skwery, a nawet place z fontannami, powinny być przystankami lub ukazywać się z boku, zapraszając do siebie. Warszawa posiada co prawda piękne tereny zielone, lecz, z nielicznymi wyjątkami, są one nie po drodze, przeznaczone na pikniki i leżakowanie. Podążając za wyobrażeniem miasta Jana Gehla, cała przestrzeń publiczna – łącznie z pomnikami, poręczami, masztami, krawężnikami, schodami – powinna zostać zaprojektowana tak, abyśmy mogli wszędzie usiąść. Okazuje się to całkiem trafnym spostrzeżeniem, kiedy przyjrzymy się polskiemu rankingowi nie NAJLEPSZYCH miast, a NAJSZCZĘŚLIWSZYCH.

Najszczęśliwsi Polacy to…?

Opierając się na diagnozie społecznej przeprowadzanej przez Radę Monitoringu Społecznego z pięciu ostatnich lat, najczęstszym liderem wśród najszczęśliwszych miast zostaje Gdynia. Dopiero w ostatnim roku zdetronizował ją Bytom.

O ile do pierwszego wyboru trudno mieć wątpliwości, o tyle Bytom zdecydowanie nie kojarzy nam się powszechnie z dostatkiem i dobrą kondycją psychiczną jego mieszkańców. A jednak. Oba miasta kierują się jedną prostą zasadą – zamiast modyfikować, rozbudowują się. Wykorzystują to, co zastały obecnie i dostosowują się do otoczenia. Gdynia posiada lasy w samym centrum i aranżuje do nich łatwy dostęp. Bytom natomiast inwestuje w rozwój społeczny, jako że parę lat temu, zamknąwszy okoliczne zakłady i fabryki, miasto doświadczyło krachu na rynku pracy. Widząc aktywny udział władz w życie miasta, mieszkańcy od razu odbierają je bardziej pozytywnie.

Podobnie Toruń, który w rankingach zajmuje niekiedy nawet trzecie miejsce, jest miastem dostrzegającym swoich obywateli. Zarobki tutaj są relatywnie wysokie, porównując je do kosztów życia w mieście, a możliwości rozwoju są atrakcyjne. Poza tym Toruń cieszy się uznanymi w Polsce ośrodkami kultury, parkami oraz zabytkami historycznymi wkomponowanymi w miejską tkankę. Podobnie jak Olsztyn, nad którego rynkiem góruje wspaniały Zamek Kapituły Warmińskiej – nie ma problemu, aby piesi mogli przejść do centrum miasta przez jego dziedziniec.

Kolejnym szczęśliwym miastem jest Zielona Góra, którą mieszkańcy cenią za czystość i estetykę oraz poczucie bezpieczeństwa. Poza tym władze miasta cieszą się wyjątkowo dużym zaufaniem ze strony mieszkańców, co również przekłada się na postrzeganie otoczenia.

Duże miasta, jak Warszawa, Kraków czy Łódź, mają nad czym pracować. Jak wspomnieliśmy na początku, stolica posiada wysoki wzrost gospodarczy, a poziom życia jest tu wyższy niż gdzie indziej w Polsce. Podobnie sprawa ma się niestety z poziomem patologii i poczuciem osamotnienia – również są najwyższe. Wskaźniki te prezentują porównywalny poziom w pozostałych dwóch największych miastach kraju. Należy sobie zadać jednak pytanie, czy na tę złą sławę pracuje codzienna gonitwa mieszkańców, poziom stresu czy może ilość czasu, jaką tracą na niekończące się dojazdy do domów lub robienie zakupów w ogromnych molochach…? Zapewne wina leży pośrodku, ale skoro czynnikiem stymulującym szczęście gdynian jest infrastruktura, las, morze i rozmaite perspektywy spędzania wolnego czasu, to może warto potraktować Gdynię jako dobry przykład miasta pamiętającego o ludziach – nie ulicach i samochodach.

Artykuły powiązane